Pamiętam moje początki w Arce i pierwsze spotkanie pokoleniowe na Górce. Zobaczyłem gościa w dojrzałym wieku, usłyszałem jego tubalny głos, którym zapodawał przyśpiewki i hasła. Wszyscy się z nim liczyli nie tylko z powodu donośności owego głosu. ,,Ważny człowiek dla Arki” – pomyślałem. A potem się już potoczyło. Wiele fajnych lat w Arce, ramię w ramię z innymi kibicami, ramię w ramię z Megafonem. I choć czasem pojawiała się, zrozumiała zresztą, wściekłość wśród kibiców po meczach, Mariusz był tym, który łagodził nastroje i trzymał ten mur jedności, zrozumienia między piłkarzami a kibicami.

~ Adam Marciniak

Od małolata wiedziałem, że na Arce jest taki ktoś jak Megafon i jest niezwykle ważny dla kibiców na trybunach. Można powiedzieć, że moje arkowe życie piłkarskie, ale przecież także serce kibica, były powiązane z postacią Megafona. Arka i Megafon to skojarzenia tak oczywiste, że nawet nie ma co się specjalnie nad tym rozwodzić.

     ~ Michał Nalepa


Zaczniemy schematycznie, niczym gra większości polskich drużyn, ale trzeba, bo się tylu młodych w arkowym świecie pojawiło i trzeba ich trochę uświadomić ;-) Jakie więc były twoje początki życia z Arką?

Tu akurat nic ciekawego, typowa droga chłopaka z podstawówki. Masz 12 lat, tata interesuje się piłką, bo sam kiedyś w nią grał, to zabiera syna na Arkę raz, drugi, a potem już poleciało. Już po kilku wizytach grzecznie poprosiłem tatę, czy mógłbym jednak nie siedzieć na tych kortach, gdy na Górce i głośno, i kolorowo. A i teraz typowa droga kibica odbywa się na trasie: Górka – Tory – rodzinny (rozwód z dzieckiem) – Tory (młody(a) zostaje na Górce) – no i cmentarz.

,,Ja jestem megafon numer jeden, ty możesz być najwyżej numer dwa.” Wiem, że od tego ksywa, jak i z powodu tubalnego głosu, a kto tak do ciebie powiedział?

Był taki czas, że za wielu nas na stadionie nie było, to mając dość donośny głos można sobie było pokonwersować z kolegą z przeciwnej trybuny. No i nawiązał się taki dialog, o którym mówisz. A rozmówcą był Irek, „Ułan” z Demptowa.

Szalikowiec, pseudokibic, kibol – przeszedłeś przez wszystkie etapy „nazewnictwa”. Które określenie podoba ci się najbardziej?

Chyba jednak szalikowiec, bo od tego wszystko się zaczęło – szalik jako znak rozpoznawczy nie tylko, jakiej drużynie kibicujesz, ale też oznaka przynależności do społeczności kibicowskiej. Zresztą te szaliki to nie była taka prosta sprawa. Nie chodziło się do sklepu  kupować, bo takich sklepów nie było. Trzeba było ubłagać mamę, babcię, ciocię, żeby ci takie cudo zrobiły. A na dodatek skąd zdobyć wełnę w kolorach klubowych? Często były szale z wiskozy, no ale jak już się udało zrobić, to byłeś gość i zadawałeś szyku na trybunach. Był czas, że musiał być szalik jak najdłuższy, wielokrotnie owijany na szyi, mój najdłuższy miał bodajże 3,80 metra. A już w przypadku klubów o biało-czerwonych barwach to była prawdziwa wiedza tajemna. Który klub ma jakie końcówki, jakie frędzle, czy prawa lub lewa końcówka jest biała, czy czerwona, a może frędzle mieszane itd. Nazewnictwo ,,pseudokibic” czy ,,kibol” raczej odrzucałem, nazwy te mają pejoratywne znaczenie jak dla mnie, wymyślone  przez dziennikarzy i przez nich używane.

Który Puchar Polski smakował bardziej, ten z 1979 r. czy ostatni?

Zawsze ten pierwszy, ale to z racji wieku. Jak się ma 16 lat, to wszystko odbierasz nieporównywalnie mocniej emocjonalnie. Ale i temu następnemu nic nie brakowało, tym bardziej, że tyle lat wyczekiwany i zdobyty bardziej niespodziewanie. A do tego jakże inna otoczka finału. Smutny był tylko ostatni finał w Lublinie, bo co to za mecz bez kibiców. Darliśmy się bez opamiętania wraz z tymi, którym się udało jakoś wkręcić na ten mecz, ale mimo wszystko to nie było to.

Znamy się trochę, odnoszę wrażenie, że od dawna patrzysz z dystansem zarówno na wygrane, jak i porażki Arki. Raczej nie jesteś kibicem furiatem miotającym się ściany do ściany w uwielbieniu bądź krytyce drużyny, zawodników. Lata doświadczeń dały dystans?

Na pewno przez te wszystkie lata człowiek nabrał trochę dystansu, ale nie jest on wielki. Przeżywam zwycięstwa i porażki, nie jestem przecież z kamienia. U nas za dużo się dzieje na zasadzie „od ściany do ściany”, ja wolę jednak taką prawdziwą miłość do klubu, na dobre i na złe. Na pewno też poprzednie 23 lata oczekiwania na awans nauczyły mnie cierpliwości. Nasz dobry kolega z trybun Przemek „P” zawsze powtarza, by cieszyć się tym, co jest, wierzyć, a będzie lepiej. Bo chodzenia na Arkę już się i tak nie oduczymy, byliśmy, jesteśmy i będziemy. Jak widzę, że nie idzie, to lepiej jest podejść, pocieszyć, pomóc niż rzucać się nie wiadomo, po co. Co to da? A z drugiej strony też czasami trzeba skarcić. W tym wszystkim potrzeba wiele równowagi, a to nie jest takie proste.

Miałeś do czynienia z wieloma właścicielami Arki. Tomaszewski, Krauze, Midak, Kołakowscy, no na ocenę Marcina Gruchały jeszcze za wcześnie, ale poproszę o takie reminiscencje na ten temat.

Każdy z wymienionych działał w innych realiach, i społecznych, i finansowych, trudno to porównywać. Za czasów HTM-u pierwsze małe odrodzenie klubu i za to też trzeba podziękować, biorąc pod uwagę możliwości, którymi dysponowali. Czasy Prokomu mogły stać się złotymi czasami, a zostały zmarnotrawione. Nie mam pojęcia, czy za wiedzą właściciela. Do dziś wstyd mi za jedną wymyśloną wtedy przyśpiewkę, ale dałem się ponieść wszechobecnej wtedy euforii. O następnej dwójce ani słowa – szkoda gadać. A obecnie? Jest ogromny kredyt zaufania, który jednakże nie wziął się znikąd, został wypracowany przez nowego właściciela. Atutem jest „gdyńskość” budowana coraz szerzej, widoczne dążenie do zbudowania mocnych fundamentów. Zostało życzyć powodzenia dla dobra nas wszystkich. A na końcu i tak „po owocach go poznacie”.

Nie masz raczej najlepszego zdania o właścicielach klubów w Polsce, ich polityce, także o działaczach w szerszej skali – w ogóle w polskiej piłce, w związku. Widzisz jakąś szansę, nadzieję na zmianę na lepsze?

Temat rzeka, można by opowiadać i opowiadać. Z jednej strony można powiedzieć, że jak ktoś kupił sobie klub (o ile naprawdę kupił), to jest to jego własność i może sobie zarządzać tak, jak mu się spodoba. A z drugiej strony klub to też społeczna wartość i trzeba się ze społecznością liczyć. Działacze to już w ogóle ciekawy świat. Od porządnych, nowoczesnych ludzi, rozumiejących piłkę i kibiców, po wystrzelonych nie wiadomo skąd, na przykład pytających o celowość szalików, gdy zima się kończy. No i oddzielny temat – cała masa szarlatanów, pseudomenadżerów dbających o ciągły ruch w interesie i  związane z tym profity. Ilu fajnych chłopaków dało sobie zawrócić w głowie dziwnymi opowiastkami swoistych opiekunów? A związek to już całkiem oddzielna historia, tam liczą się tylko szable i ich liczenie. Był czas, gdy się zaangażowałem we współpracę z nimi, ale o jakiejś szerszej współpracy to było trudno mówić. Zapewniają cię, że kibice są najważniejsi, że to wszystko dla nich, dla ludzi, no to mówię, żeby dali ze dwa głosy kibicom na zjeździe związku. No aż tak to nie byliśmy jednak ważni. Dopóki nie zmienią statutu i zasad wyboru, to z tego nic nie będzie.

Czarna mafia Listkiewicza, sędzia kasę już przelicza... hahah, rozmawiałeś z bohaterem tej przyśpiewki o tejże właśnie pieśni ? ;-)

Nie było okazji porozmawiać, a zresztą o czym? O „jednej czarnej owcy”? Czasami lepiej milczeć niż się potem wstydzić.

,,Poddajcie się, jesteście otoczeni” – przypomnij okoliczności pojawienia się tego hasła, budzącego śmiech do dziś wśród starszych kibiców.

Takie sobie zawołanie, wymyślone na poczekaniu, wzorcem było chyba coś z kapitana Klossa. Nie najwyższych może lotów, ale za to działające bardzo rozweselająco, szczególnie na wyjazdach. Do tego dość doniosły głos i efekt murowany.

Nie pamiętam, czy tak było dokładnie, ale bodajże podczas jakiegoś meczu mogącego zbliżyć nas do awansu z drugiej do trzeciej ligi zaczęto śpiewać ,,Megafon ooooo ma megafon oooo”. Wynikało to bodajże z obietnicy prezesa Tomaszewskiego, że jeśli Arka awansuje, to zafunduje ci megafon, a wtedy nie było łatwo o taki sprzęt. Zafundował w końcu? Hah

Całe długie lata trzeba było się posługiwać tylko własnym głosem, o nagłośnieniu to sobie można było pomarzyć. A ten megafon dostaliśmy od prezesa Tomaszewskiego, jak również pierwszą sektorówkę.

Jeszcze na chwilę powrót w schemat – najbardziej niebezpieczna sytuacja oraz najbardziej zabawna, jakie spotkały cię na szlaku kibicowskim.

Pierwsze to Grabiszyńska 2003 r., a drugie – wyjazd do Poznania w stanie wojennym, było to nie lada wyzwanie. Wesołych bez liku – np. na wyjeździe do Lubina w 1982 r. na dworcu w Legnicy, w świetlicy dworcowej, pasażerowie grzecznie przeproszeni za przerwanie oglądania telewizji i postawienie odbiornika na ziemi, gdyż potrzebne były chwilowo nogi od stołu, na którym stał telewizor. Ten sam wyjazd i dworzec w Poznaniu – w tych czasach bułkę można było zakupić tylko do jakiegoś dania, więc nasze zamówienie brzmiało „poproszę jedną galaretę i 42 bułki”.

Skąd twoje zainteresowanie ligą gwatemalską?

Z klubami ligi gwatemalskiej bliższe zapoznanie to czysty przypadek. Tak po prostu podczas przeglądania tabel lig piłkarskich wpadła mi w oko nazwa Suchitepequez. Prawda, że elegancko brzmi? A bodaj po krótkim przeszperaniu zobaczyłem nazwę miasta – to wychodzi Suchitepequez Mazatenango. Świat coraz mniejszy, informacje bardziej dostępne i tak się zacząłem losami Suchi interesować. Do tego doszła druga też fajnie brzmiąca drużyna – Malacateco. Na jakimś zebraniu stowarzyszenia rzuciłem te nazwy, ktoś tam zrobił duże oczy, koledzy szybko sprawdzili, czy sobie żartów nie stroję, i od tego czasu jest już nas więcej.

Adam Marciniak zawsze podkreślał, że byłeś takim spoiwem między kibicami a piłkarzami. Wiadomo, wspomniany wcześniej dystans sprawiał, że nawet w sytuacjach zapalnych po fatalnych meczach potrafiłeś stonować nastroje. A ty poznałeś multum zawodników. Który z Arki, a w zasadzie którzy, są najlepiej przez ciebie wspominani?

Z tej pierwszej mojej Arki to aż tak bliskich kontaktów nie mieliśmy, dopiero po latach nawiązały się bliższe relacje z Januszem Kupcewiczem, Czesiem Boguszewiczem, Zbyszkiem Bielińskim i pozostałymi. Ze Stefanem Klińskim codziennie przez dwa lata gadaliśmy w pociągu, gdy wracał ze Słupska. Do dziś staram się podejść przed meczem do ich grupki i się przywitać z szacunku do dokonań z lat 70-tych. Druga taka fajna ekipa to praktycznie cały skład z początku lat 90-tych z ,,Faltyną”, ,,Nitkiem”, ,,Krupą” na czele. No i Arka z pucharu ostatniego i tu już Michał Nalepa, wspomniany Adaś Marciniak i koledzy, nie chciałbym żadnego pominąć. Gdybym miał wybierać jednego z tych pięćdziesięciu lat, to byłby to za całokształt Michał.

Twoja córka Agnieszka to też kibolka ;-), Jej mąż to Pasiak, także wszystko tak naturalnie się układa. A może jednak w którymś momencie pomyślałeś ,,kurczę, może jednak lepiej, aby córka była kibicem skoków?” Hah

Nigdy mi myśl o skokach przez głowę nie przeszła, a że Agnieszka wybrała Arkę, to chyba naturalna kolej rzeczy. Zresztą sama wybierała, męża też hah, a rośnie już dwójka przyszłych kibiców. Takich wielopokoleniowych rodzin na Arce jest całkiem sporo, fajnie się patrzy, jak niegdysiejsi małolaci prowadzali swe dzieci na trybuny, a dziś już z wnukami na ręku machają szalikami.

Jesteś majorem rezerwy Wojska Polskiego. Nie miałeś nigdy problemów w wojsku w związku ze swoją cywilną miłością? Jak to odbierano w wojsku?

Początki służby w wojsku to moja najdłuższa przerwa, w latach 1982-1984 bywałem sporadycznie na meczach. W tamtych latach inaczej się nie dało, opuściłem bodajże 19 spotkań w Gdyni, na wyjazdach bywałem bardzo rzadko. Potem już wszystko się ułożyło i nie czułem przeszkód ze strony przełożonych, wręcz  odwrotnie. Nie ukrywałem swojej pasji i koledzy, przełożeni doskonale mnie kojarzyli z klubem. Końcówka służby już tak pięknie nie wyglądała – kiedyś, grając w siatkówkę, wywiesiłem flagę na żywopłocie otaczającym boisko, no to się nie spodobało, ale się nie dziwię. Jeden oburzony pan był ze Słupska i mocno Gdyni nie szanował. Jego sprawa, taką tam w Słupsku mieli tradycję od 1970 roku. No i szybko odszedłem, nie chciałem się kopać z koniem.

Arka ma awansować teraz, zaraz, już, czy rozwijać się jako klub, budować podwaliny pod silny klub? Jak uważasz? Oczywiście jedno nie musi wykluczać drugiego, ale wiemy,  że bywa trudno z pogodzeniem tego.

Arka ma awansować teraz, już, budując jednocześnie silne, stabilne podwaliny na kolejne lata. Tak bym bardzo chciał. Niby dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane, ale my już swój czyściec przeżyliśmy w ubiegłym sezonie i trzeba zrobić wspólnym wysiłkiem wszystko, by awansować. Widać, że w klubie się coraz lepiej dzieje, my jako kibice musimy dołożyć do tego swoją cegiełkę.

Trzy słowa, a może i więcej, do młodych kibiców – niech wyryją im się w głowach i w sercach.

„ … Arka to dla nas honoru sprawa”. Na każdym meczu wznosicie szaliki i śpiewacie te słowa. Róbcie w życiu tak, by nie były to tylko doniosłe słowa hymnu klubowego, a prawdziwy drogowskaz. Nie szczędźcie sił i gardeł, oddajcie swe serca klubowi, pomagajcie na każdym meczu piłkarzom, a na co dzień kolegom z trybun, i będzie dobrze.