Krzysztof Sobieraj urodził się 25 sierpnia 1981 roku w Kielcach i jest wychowankiem tamtejszej Korony. Do Arki trafił przed sezonem 2004/2005 i rozegrał w niej cztery pełne sezony, będąc przez pewien czas również kapitanem. Z natury jest przywódcą i liderem, a więc osobą której brakowało w Arce. Miejmy nadzieję, że potwierdzi swoje walory i sprawi, że gra defensywna Arki nabierze nowej jakości. Kontrakt Krzyśka obowiązywać będzie od 1 lipca przez dwa sezony.
Witamy z powrotem!
Wywiad z Krzyśkiem z listopada 2010 - magazyn "Arkowcy" (fragmenty):
Krzysiek, dla wielu kibiców Arki jesteś ostatnim charakternym piłkarzem, jaki grał w Gdyni…
Bardzo milo mi to słyszeć. Cóż, taki jestem… Nie pozwolę sobie w kaszę dmuchać, zawsze też w szatni się odzywałem, nie bałem się trudnych tematów. To chyba wynikało z tego, że miałem w drużynie mocną pozycję, czułem się mocny piłkarsko. Tylko tak… silny charakter, ładnie, pięknie, ale powiedzcie, co mi to dało? Zawsze zależało mi, żeby wszystko było jak najlepiej, dałbym się za Arkę pokroić, a władza panująca wtedy w klubie potraktowała mnie tak jak potraktowała i najgorzej… wyszedłem na tym ja. Na pewno moja postawa raju na ziemi mi nie zapewniła (śmiech). No, ale za charakter nagrody się nie spodziewałem, heh.
Ale wiesz jak to jest, zawsze Ci najbardziej wyraziści mają najbardziej pod prąd…
Ano właśnie… Nie wyszedłem na tym wszystkim, tak jak bym chciał, ale trudno. Nie żałuję niczego, tego że znalazłem się na świeczniku, ani niczego innego, widocznie tak musiało być.
Krzysztof Sobieraj i jego słynne dwa zdania. Zacznijmy od tego bardziej przyjemnego – „Arka w Gdyni to religia”. Nadal tak uważasz?
Oczywiście, myślę, że to nadal aktualne stwierdzenie. Przecież Arka dla gdynian to świętość. Aktualnie na mecze chodzi mniej ludzi - wiadomo Arka gra na stadionie rugby - ale nadal czuć tę ich więź z Arką. Za chwilę będzie nowy stadion i z tego, co się słyszy to kibice nie mogą się doczekać debiutu na nim. Na stadionie rugby ciężko się ogląda mecze, tu się nie da grać ładnie, doping też z racji pojemności stadionu nie jest tak głośny jak kiedyś.
Nadal mieszkasz w Gdyni, czujesz się związany z nią?
Ja jestem zauroczony Gdynią. Staram się tylko rzadko jeździć w okolice stadionu, bo mnie serce boli, że powstał taki fajny stadion, a mi nie będzie dane na nim zagrać w barwach Arki. Ale ja się cieszę z innych rzeczy: że mam przyjaciół w Gdyni, że ludzie mnie milo wspominają, szanują i pamiętają. Kiedy się pojawię na meczu dostaję cały czas oznaki sympatii i to jest fajne. Osiedliłem się już w Gdyni i z tym miejscem wiążę swoją przyszłość.
To teraz o tych mniej miłych momentach…
No tak, bramkarz Mławy powiedział kiedyś co mu się podobało, później się, zaznaczam po raz kolejny, wycofał z tego w sądzie i mnie przeprosił. Pewnie, wiele razy będąc kapitanem krzyczałem do arbitrów słowa typu: „dlaczego nie gwiżdżesz karnego?”, zdarzało się, że z dodatkiem przekleństw, to są emocje, ogromna adrenalina. Nie chcę się z tego wycofywać, ale też nie chcę się tłumaczyć, nie ma po prostu takiej potrzeby, wszystko na ten temat zostało powiedziane.
Ciągnie się za Tobą ta sprawa?
Nic już się za mną nie ciągnie. Przypominam, że za to rzekomo wypowiedziane zdanie poniosłem karę, ale chciałbym również po raz kolejny oznajmić, że sąd mi jako jedynemu nie dał zakazu uprawiania zawodu. Wiem, że niektórzy ludzie szukają sensacji, ale nie roztrząsajmy już tego, bo ja ten temat definitywnie zamknąłem.
Tamten okres pokazał na kogo możesz liczyć.
Owszem. Tylko pokazał też z iloma fałszywymi ludźmi człowiek dzielił szatnię. Prawda jest brutalna. Jesteś kontuzjowany - jesteś niepotrzebny. Musze powiedzieć, że dużo dobrego zrobił dla mnie Bartek Ława. Zawsze tez mogłem i mogę liczyć na pomoc byłego prezesa Arki Romana Waldera.
Innego prezesa na pewno wspominasz mniej mile...
Kiedyś byłem wściekły na niego i miałem takie ciśnienie, że pewnie jakbym go wieczorem spotkał to byłoby gorąco. Teraz mi już przeszło. Do dziś męczy mnie tylko jedno: dlaczego akurat on mnie zmusił do opuszczenia klubu w tak trudnym dla mnie momencie.
Miałeś jakieś nieprzyjemne scysje z kibicami Arki?
Osobiście nie, ale wiele razy słyszałem nieparlamentarne okrzyki z „Torów” kierowane do nas. To było przykre. Wiadomo, że kibic płaci i wymaga, ale są pewne granice i zdarzało się, że były one przekraczane.
Przejdźmy zatem do najbardziej burzliwego okresu w ostatnich latach, czyli degradacji. To prawda, że dzwoniłeś do trenera Stawowego i namawiałeś go by został?
Tak, namawiałem go, miałem bardzo dobry kontakt z trenerem, zresztą wszyscy mieliśmy. Prosiłem trenera, pytałem się czy nie jest mu żal nas zostawiać, wiecie, prosiłem go tak od serca, by został z nami. Ostatecznie trener dał słowo, że zostanie z nami na drugoligowy sezon. Zresztą to nie była jedyna tego typu sytuacja. Trener podjął decyzję, że odchodzi już wcześniej, po 0:6 w Lubinie z Zagłębiem. Po powrocie mieliśmy spotkanie w Hotelu Nadmorskim na którym Stawowy oznajmił, że rezygnuje, że nie jest w stanie z nas więcej wycisnąć. Na sali konsternacja i długa cisza. Wówczas wstałem i niewiele myśląc wypaliłem, że mam w dupie, że trener podjął taką decyzję, że jesteśmy drużyną, razem wygrywamy i razem przegrywamy i ze wszyscy musimy zostać by wywalczyć dla Arki ponownie awans.
Wróćmy jeszcze do słynnego meczu ze Zniczem Pruszków, gdy w szatni latały tablice i było sporo wzajemnego obrzucania się błotem.
To był dla nas bardzo ważny mecz, pamiętam go doskonale. Znicz wyrównał w 90 minucie, piłka się jakoś pechowo odbiła i Lewandowski wyrównał. Już w przerwie puściły nam wszystkim nerwy i zaczęły się gorzkie żale. Trener miał pretensje, że nie wszyscy się na 100% angażują i że w takim razie po co go prosiliśmy by został. No i głowy się zagrzały, zaczęliśmy prac brudy i zrobiło się nieciekawie.
Pewnie znasz plotki krążące wśród kibiców, że całą taktykę trenerowi Stawowemu „robił” Robert Jończyk. Jak możesz się do tego odnieść?
Wiecie, jak słyszę takie teorie to mi się śmiać chce. Taktykę… Jończyk co najwyżej Stawowemu to mógł kawę zrobić. Nie zabierajcie Stawowemu tego, co zrobił w Arce. To pod jego wodzą Arka grała najładniejszą piłkę dla oka. A pan Jończyk nie umiał nawet czasami dobrze przeprowadzić treningu i wierzcie mi, że nie miał wówczas nic do powiedzenia, jeśli chodzi o skład i taktykę. Uważam, że błędem Stawowego było to, że po 2-3 słabszych meczach nie zmieniał składu a powinien raz, drugi, trzeci posadzić Sobieraja, Ławę czy Moskalewicza i myślę, ze wyszło by to wtedy wszystkim na dobre. Jończyk akurat potrafił dokonać tych zmian i to należy mu oddać, że nie bał się podjąć ryzyka.
W Arce jest taki syndrom, że jak piłkarz z niej odchodzi to od razu jego kariera równa w dół. Jak to postrzegasz, na przykładzie swoim i kolegów?
Zgadzam się, coś w tym jest. Ale nie wrzucajmy wszystkich do tego samego wora, bo taki Sokołowski, Moskalewicz czy Ława mogliby nadal grać w ekstraklasie, a z Arki odeszli bo uznali, że ich czas w Gdyni dobiegł końca. Ale nie zmienia to faktu, ze większość po prostu w Arce zawiodła.
Ława i Olo może by i mogli, ale równie dobrze mógłby Sobieraj… Czujesz, że masz do Arki drogę zamkniętą?
Pewnie bym i mógł. A czy mam do Arki otwartą czy zamkniętą drogę to czas pokaże. Człowiek nie ma wpływu na scenariusz jaki pisze życie.
Teoretyzując, dostajesz propozycję w okienku zimowym od Arki i…
Hmm, pewnie po dłuuuuuugich namysłach bym ja przyjął (śmiech).
Kończąc temat Arki… Wiemy, że za Twojego pobytu często było w Arce wesoło, więc prośba o kilka anegdotek, których pewnie kibice nie znają.
Hmm, najśmieszniejsze kojarzą mi się z osobą naszego masera – Marka Latosa. Za tamtych czasów większość spraw musiał on załatwiać, a tak się złożyło, że nie za bardzo posługiwał się angielskim. Podczas jednego z obozów siedzimy z chłopakami na kanapie i nagle widzimy, że idzie roześmiany maser. Tak się złożyło, że brakowało mu mleka do zrobienia odżywek, no to podchodzi do recepcji i mówi: „milk, please”. Turek nie wie o co chodzi, a maser zaczyna machać rękami imitując dojenie krasuli. Turek coraz bardziej zdziwiony. Maser przez chwilę niepewnie się rozgląda i udając krowę zaczyna głośno muczeć. Kiedy indziej gramy sparing z Ukraińcami i wychodzimy w sport-testerach, nagle ich trener wpada i pokazuje, że mamy pozdejmować te testery z rąk. Trener Wąsikiewicz siedzi w budce i komentuje „o co on się k… tak sadzi?! Przecież na całym świecie tak się gra”. No i mówi do masera, żeby poszedł pogadać po rosyjsku, angielsku – obojętnie - i wytłumaczył o co chodzi. No to maser podchodzi do ich trenera i do niego: „Co się sadzisz?! Na całym świecie tak grają!” – tyle że po polsku. Oczywiście opowiadam te historie, nie po to, aby urazić niezwykle sympatycznego Marka. To po prostu takie fajne wspomnienia z okresu mojej gry w Arce…