To był jeden z tych dni kiedy wynik piłkarski schodzi na drugi plan, dlatego relację z meczu wypada zacząć i zakończyć zdaniem, że Arce tego dnia na zwycięstwie niespecjalnie zależało. Drużyna wyszła na mecz nieskoncentrowana, popełniała proste błędy, nie widać było woli walki z meczu z Jagiellonią. Wszystko to na oczach ogromnej rzeszy fanów z Gdyni, ale po meczu piłkarze dostali wsparcie i długo dziękowali kibicom za liczne przybycie. W sobotę mecz był tylko dodatkiem do święta, natomiast już za tydzień oraz zwłaszcza za trzy tygodnie, takie przejście obok meczu nie pozostanie niezauważone.
Od wczesnych godzin rannych centrum Krakowa było właściwie żółto-niebieskie. Największa grupa przyjechała do byłej stolicy Polski co prawda mocno spóźniona, ale wystarczyło czasu by zwiedzić imponujący Rynek oraz jego okolice, a także nawiązać znajomości z Pasiakami, których również pojawiało się w oddalonym kilkanaście minut piechotą od stadionu centrum coraz więcej. Przyjazną atmosferę psuły nieco nadgorliwe służby bezpieczeństwa, które chyba robiły wszystko co mogły, by pokazać licznym turystom, że w Krakowie mogą się czuć bezpieczne. Tylko ciekawe kto miałby to bezpieczeństwo zaburzyć, skoro obcokrajowcy sami podchodzili do nas i się pytali jakiego Klubu kibicami jesteśmy oraz chwalili świetną atmosferę. Największy aplauz i błysk fleszy wzbudził nasz pochód, który ze śpiewem na ustach przemierzył drogę z serca Rynku na stadion Pasów. Wcześniej obok jednego z kościołów, połączona grupa fanów Arki i Cracovii odśpiewała kilka piosenek weselnych, gdyż do ślubu szykowała się młoda para. Inni podróżowali dorożkami, które służą za transport w zamkniętym dla zmotoryzowanych centrum miasta. Część fanów wolny czas wykorzystała na zwiedzenie Wawelu, a jeszcze inni na relaks w kawiarenkach i restauracjach. Na każdym kroku Arkowcy byli także spotykani w Galerii Krakowskiej, która w ciekawy sposób łączy dworzec z centrum miasta.
Wchodzenie na stadion szło całkiem sprawnie, choć nie obyło się bez niepotrzebnych napieć, co spowodowane było ogromem ludzi, często niezbyt doświadczonych w kibicowskich wojażach oraz otrzymaniem dopiero przed stadionem biletów na mecz. Na szczęście każdy z kibiców dostał się na stadion i już pół godziny przed meczem nasze sektory były pełne, a piłkarzy na rozgrzewce powitały gromkie okrzyki. Publiczność rozgrzewał natomiast swoim charakterystycznym wokalem Maciej Maleńczuk, na tyle że część widowni sprawnie podrygiwała w rytm melodii :) Następnie miała miejsce część oficjalna oraz imponujący pokaz pirotechniczny, o czym na pewno szerzej przeczytacie w najbliższym, październikowym wydaniu magazynu "Arkowcy".
Sam mecz nie był, z naszej perspektywy, ciekawym widowskiem. Arka grała bardzo słabo, do tego wyraźnie naszym grajkom przeszkadzał nieudolny sędzia, który już na starcie praktycznie rozstrzygnął wynik meczu. Ale i w takim obrocie spraw można dostrzec plusy, na przykład takie, że nasi zawodnicy będą mieć jeszcze więcej motywacji na mecze z Polonią Warszawa i Lechią, a Pasy w końcu rozpoczną marsz w górę tabeli. Nasza postawa na trybunach była nieco lepsza od piłkarzy, ale do ideału sporo brakowało. Wielu kibiców przecierało oczy ze zdumienia, bo po raz pierwszy widziało, żeby ktoś na wyjeździe podczasu meczu... siadał. Dla wielu na pewno też zaskoczeniem były nasze momentami zbyt długie przestoje w dopingu, szkoda, bo taka inwazja na pewno jakiś czas się nie powtórzy i można było dać z siebie więcej w tym względzie. Nie mniej jednak współny doping z Cracovią był czymś wyjątkowym a ponad półtoratysięczny młyn robi wrażenie, o czym można się przekonać oglądająć relację na Arka-TV.
Z ciekawostek warto dodać, że łącznie sama podróż pociągiem fanów Arki do Krakowa i z powrotem trwała około 33-34 godzin, co jest na pewno jednym z rekordów na kibicowskiej mapie Polski.
Biorąc pod uwagę naszą liczbę, doping, organizację oraz przede wszystkim niezapomnianą atmosferę kibicowskiego święta można uznać, że był to jeden z najlepszych wyjazdów Arki w historii!